piątek, 8 stycznia 2010



Trochę niemedycznie dziś będzie, ale muszę. Słabość moja do butów niezmierna. Zakochałam się w kolejnych.

czwartek, 7 stycznia 2010

Zdezerterowałam dzisiaj z histologii, uznałam że mogę to zrobić a nie chciałam sobie robić niepotrzebnego bagna niezdaną wejściówką przed przyszłotygodniowym mega kolokwium. Jak cię nie ma i masz odpowiednie zwolnienie, to wejściówka automatycznie jest zaliczana. I tak można 2 razy w semestrze.

Rach ciach ciach, powoli wyczuwam w powietrzu zbliżającą się sesyję. Ale straszna ona tylko z nazwy w tym semestrze jest, bardziej już trzęsę portkami przed letnią. Oj, i to bardzo. A zaliczyć mam zamiar wszystko w pierwszym terminie, moje wakacje zbyt idealnie się zapowiadają, żeby psuć je sobie wizją kampanii wrześniowej.

Jeśli uda się zakombinować, to w następnym tygodniu (tzn nie tym co teraz będzie, a w jeszcze następnym) będziemy mieli 3 kolokwia z biochemii (jedno z puryn i pirymidyn, jedno z lipidów - oba jednego dnia, a potem 2 dni później wykładowe, czyli w sumie taki sam zakres, tylko na 20 punktów).

A potem na narty.

wtorek, 5 stycznia 2010

Tyle się dzieje na tym moim drugim roku, i towarzysko i naukowo, że pisać nie ma kiedy. A jest o czym pisać.
Generalnie nie ma już takiego postrach-przedmiotu, jakim rok temu był anatomia, o nie. Teraz mam takie 3 przedmioty. Nazywają się:

biochemia (Ten sam zakład co na chemii rok temu, ten sam kretyński system punktowy, te same laboratoria, tylko zakres materiału o wiele trudniejszy. Jakbym już dość się nie wycierpiała przez chemię. Aha, profesor jest nowy. Gość skończył 2 czy tam 3 uniwersytety w USA i ma 39 lat. Phi.)

fizjologia (Jako że obecnie nie mamy się tak fajnie jak nasi lekarscy przodkowie, skazani jesteśmy na oglądanie doświadczeń na żabach w TV. Oni to wszystko robili własnołapnie. Sami żabce usuwali łepek, sami im preparowali mięśnie, sami je traktowali kwasem siarkowym w celu obserwacji tego i owego. Ale doświadczeń na ludziach Zieloni się nie przyczepili, sami razimy siebie prądem.)

histologia (Chyba mój ulubiony przedmiot do tej pory. Nie jest tajemnicą, że dusza moja artystyczna jest i że tworzyć sztukę uwielbiam, więc zajęcia polegające na dwugodzinnym rysowaniu tego co widzę w mikroskopie bardzo do gustu mi przypadają. Co nie znaczy, że nie łoją nas na wejściówkach, przedmiot zaiste bardzo obszernym jest.)

Pomijam takie pierdołowate przedmioty jak biostatystyka (pozdrawiam Loczka, dzięki któremu dostałam z tego shitu -5), topografia wojskowa, socjologia czy angielski.
O, właśnie, topografia. Takie zaliczenia mogę mieć z każdego przedmiotu.
-Przygotowała się pani?
-Oczywiście! [dowiedzenie się 5 minut przed wejściem do gabinetu z czego tak naprawdę mamy odpowiadać się liczy, prawda?]
-No i to mi się podoba. Ooo, to niebieskie na mapie, proszę mi powiedzieć co to jest?
-To jest rzeka.
-Dziękuję, zdała pani.

Była jeszcze historia medycyny. Na każde zajęcia każdy przygotowywał prezentację (ja z reguły zabierałam laptopa na uczelnię i w przerwie między zajęciami konstruowałam coś swojego; dodatkowo, mogłam w czasie historii grać w Simsy-inni co przychodzili z laptopami miewali GTA, Need For Speed itp). No ale zajęcia się skończyły, w sesji zimowej trzeba odbębnić egzamin, który w porównaniu z poprzednimi przedmiotami jest formalnością, ale z racji rangi Uniwersytetu takie coś musi mieć miejsce.

W sumie to teraz chodzę na uczelnię tylko na 4 przedmioty (histo, biochemia, fizjo i angielski). Żyć, nie umierać.