poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Po poanatomicznokolokwialnej imprezie, która przeciągnęła się do sobotniego wieczora postanowiłam zabrać się za iście szlachetny przedmiot zwany biologią. W ciągu jednego dnia opanowałam cały semestralny materiał, zarwałam pól nocy, wstałam godzinę wcześniej niż zwykle - wszystko po to żeby zdać dzisiaj to cholerne koło semestralne i mieć z głowy ćwiczenia z biologii, po czym zetknąć się z owym przedmiotem tylko i wyłącznie na egzaminie, i to jednorazowo. Na okrzyk radości świat musi jeszcze chwilę poczekać (dokładnie tydzień i 2 dni) bo kolokwium zostało dzisiaj przełożone. Nie ma tego zuego - przynajmniej już coś umiem szybciej niż dzień przed.

Złota myśl tygodnia: 'Po to bóg stworzył drugi i trzeci termin, żeby nie zaliczać od razu za pierwszym razem.'

Oczywiście, cały świat jest przeciwko mnie. Już pogodziłam się z tym, że panów z Röyksopp występujących w tym roku na festiwalu Selector nie ujrzę (aż taka szalona nie jestem, żeby zrywać się do Krakowa 3 dni przed egzaminem z anatomii...) ale wczoraj przeżyłam istny cios w samo serducho - egzamin z chemii dzień po NIN w Poznaniu. Jedynym moim ratunkiem i nadzieją zarazem jest załapanie się na zerowy termin. Czyli z Trętem się raczej w tym roku nie spotkam, przynajmniej nie za 2 miesiące.

Waga w pracowni biologicznej kłamie o jakieś 5 kg, a większość z nas ma mikrocefalię, sugerując się obliczeniami i normami statystycznymi wyniesionymi z dzisiejszych, jak zawsze pasjonujących, zajęć.

środa, 22 kwietnia 2009

'dziś bal wielki jest w operze
każda k**wa majtki pierze'

To tyle jeśli chodzi o dzisiejszą prelekcje na neuroanatomii.
Chyba Doktor robił nam wyluzowanie przed piątkowym sajgonem czyt. kolokwium. Nie wiem czy zdaje sobie sprawę z tego, że większość ludzi to po prostu , cytuję, pierdoli, bo z góry założone jest że zdawalność ma i tak wynosić 15-20%

Poczta Polska o dziwo nie spartoliła. 25 sierpnia nie ma mnie dla nikogo, wyłączając jakieś 50 tys. ludzi na Cytadeli w Poznaniu.

A jutrzejsza chemia odwołana, świat niekiedy naprawdę bywa różowy.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Muzeum w Collegium Anatomicum daje radę. Spenetrowałam dzisiaj z kumplem ową placówkę i przyznać muszę iż jestem pod wrażeniem. Ciekawa ekspozycja preparatów, widać wszystko co ma widać (bo mój wspaniały UMed ma 2 wydziały lekarskie, które to mają zajęcia w różnych miejscach i ja anatomię akurat mam nie w CA, ale w prosektorium byłego WAMu w całkiem innym miejscu). Będzie gdzie przesiadywać przed egzaminem.

Nie mogłabym pracować w laboratorium. Dzisiaj dostawałam przysłowiowego pierdolca na laborkach, kiedy musiałam odmierzać kropeleczki kwasu i obserwować zmianę barwy (wystarczyła odrobina nieuwagi i doświadczenie trzeba było robić od nowa...). Nie mam do tego cierpliwości. Szczęśliwie wszystko wyszło za pierwszym razem.

Po kilkumiesięcznym studiowaniu neuroanatomii w końcu udało mi się zobaczyć i mniej więcej zrozumieć czym tak naprawdę fizycznie jest HIPOKAMP. Czuję się taka mądra.

'Jesteście cieniasy. Nie macie pojęcia o budowie człowieka. Banda idiotów.'
Doktorze M., jeszcze się doktor zdziwi nieraz.

-Uczę się tego ze Skawiny.
-A Bochen?
-Pi**dolić Bochenka.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Zostałam dzisiaj oficjalnie pochwalona przed całą grupą, że wymiatacz jestem. Ma się tą wiedzę na temat układu rozrodczego po angielsku, a co.
Pani nam dzisiaj wygarnęła brak dyscypliny, że niby niezorganizowani jesteśmy i nie umiemy na niczym się skupić. A przepraszam bardzo, kto dzisiaj zapomniał zabrać naszych kolokwiów śródsemestralnych, a nawet ich sprawdzić?
Za to moja łacina jak kulała, tak kuleje dalej. Ba, ona w sumie teraz się wręcz czołga.

W czwartek kolokwium wykładowe z chemii, a przydałaby się rozpiska zagadnień. Uprasza się naszą wspaniałomyślną i niezastąpioną Starościnę, aby łaskawie wstawiła skany na forum wydziałowe. W końcu dostała ją od doktora w zeszłym tygodniu, na tym wykładzie na którym połowa sali rozwiązywała sudoku, ponieważ pewien altruista (czyt. JA) pobiegł do kiosku za rogiem po całą książeczkę żeby starczyło dla wszystkich. Studenci medycyny są spragnieni logicznego myślenia, a nie tylko szlachetnego wkuwania na pamięć książek telefonicznych.

Dostałam magicznego mejla, iż mój bilet na Radiohead jest właśnie wysyłany. Teraz jedyną instytucją, któa może stanąć na drodze do mojego małego szczęścia i wszystko spartolić, jest Poczta Polska S i A.

edit: Zwracam honor Starościnie, rozpiska jednak wylądowała na wydziałowym mailu. Jej widok bynajmniej nie poprawił mi humoru, ale teraz przynajmniej wiem czego się spodziewać.